SYSTEM ŻYCIA

ZOSP RP pracuje nad wdrożeniem w Polsce Europejskiego Systemu First Responderów w oparciu o ratowników OSP. To jeden z najważniejszych elementów Strategii FLORIAN 2050, która jest na ukończeniu i lada chwila będzie konsultowana w ochotniczych strażach pożarnych i strukturach Związku.

 

Rozmowa z Marcinem Fleischerem

Określenie first responder wprost można przetłumaczyć jako pierwszy reagujący lub pierwszy odpowiadający na zdarzenie. W nomenklaturze międzynarodowej jest to: członek służb przeszkolony do pierwszego kontaktu w czasie wypadków. System First Responder doskonale sprawdza się w Europie i na świecie – w Izraelu, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech, Austrii, Szwajcarii.

 

DOROTA PARDECKA: Co zainspirowało Pana do tego, by starać się o wdrożenie w Polsce Systemu First Responder?

Marcin Fleischer: Interesuję się tematem od 2009 roku, ale zacząłem o tym mówić w 2015 roku po tym, gdy wziąłem udział w międzynarodowej konferencji, która odbyła się we Wrocławiu pod hasłem „Nowoczesne systemy ratownicze Polska-Izrael 2015”. Jej organizatorem była Fundacja Ratownicza Posejdon z Wrocławia, a uczestniczyli w niej ratownicy medyczni z Magen David Adom, czyli organizacji, która jest odpowiedzialna za system ratownictwa medycznego w Izraelu. Podczas konferencji mówiono bardzo dużo na temat działania Systemu First Responder w Izraelu i to był taki główny impuls do tego, żeby się tym tematem zająć w Polsce. Natomiast od ubiegłego roku, współpracując przy tworzonej przez Związek OSP RP Strategii FLORIAN 2050, staram się pomóc wprowadzić ten system na gruncie ochotniczych straży pożarnych.

Jak system ten działa w Izraelu?

Jeśli przewidywany czas dojazdu ambulansu wynosi powyżej 5 minut, to wolontariusz od razu jest powiadomiony za pośrednictwem specjalnej aplikacji, gdzie znajduje się osoba zagrożona, i w ciągu 2‒3 minut jest przy poszkodowanym. Udziela pierwszej pomocy, bada i informuje centralę, w jakim stanie jest pacjent. Następnie pomaga zespołowi ambulansu przy udzielaniu pomocy takiej osobie.

2‒3 minuty! To znaczy, że Izraelczycy mają bardzo gęstą sieć first responderów?

Sieć tych wolontariuszy jest gęsta, Izraelczycy są też bardzo zaawansowani pod kątem systemu informatycznego. First responderzy znajdujący się najbliżej zdarzenia są namierzani przez satelitę i powiadamiani. To wolontariusze przeszkoleni, wyposażeni w apteczkę, czasami w defibrylator. First responderami często są przedstawiciele personelu medycznego lub innych służb ratowniczych. Poza godzinami pracy ratownicy, pielęgniarki czy lekarze działają w Systemie First Responder.

Dojeżdżają na miejsce zdarzenia swoimi prywatnymi pojazdami?

Docierają swoimi pojazdami, także na piechotę, jeśli potrzebujący pomocy znajduje się bardzo blisko. Ale jest też na przykład organizacja Alert Crew Unit, która skupia first responderów i ma swoje motocykle, na których wolontariusze dojeżdżają do zdarzeń.

Rozumiem, że najlepiej rozwinięty System First Responderów mają właśnie Izraelczycy?

Myślę że tak, ale do tego dochodzi Wielka Brytania, która również ma dość fajnie rozbudowany taki system, a pierwsi first responderzy działają tam już od 1999 roku. Wtedy też w Wielkiej Brytanii wprowadzono automatyczne defibrylatory. W Polsce pierwsze AED w organizacjach ratowniczych pojawiły się w 2008 roku.

Czy model brytyjski różni się od izraelskiego?

Jest określony wachlarz zdarzeń, do których first responder jest wzywany. Oczywiście są to również wyszkoleni wolontariusze. Wzywa się ich do zatrzymania krążenia, utraty przytomności, bólu w klatce piersiowej, duszności. Każdy wyposażony jest w torbę z podstawowym wyposażeniem do ratownictwa medycznego i defibrylator AED. Powiadamiany jest telefonicznie lub przez aplikację na smartfon. Mają oni określoną minimalną liczbę godzin, żeby pełnić takie dyżury. Zarówno w Izraelu, Wielkiej Brytanii, Irlandii czy w Niemczech są organizacje odpowiedzialne za szkolenie first responderów.

Jak Pana zdaniem mogłoby to wyglądać u nas?

Moim zdaniem są dwie drogi. Pierwsza to powiadomienie najbliższego first respondera przez system na wzór aplikacji RATUNEK, gdzie sama osoba poszkodowana lub świadek zdarzenia wciska w smartfonie ikonkę POMOC i na podstawie współrzędnych GPS powiadomiony jest najbliższy ratownik. Albo dyspozytor medyczny poprzez swój centralny system alarmuje najbliższych first responderów. Moim zdaniem taki system można oprzeć na ochotniczych strażach pożarnych i wówczas first responder może być powiadamiany przez dyspozytora stanowiska kierowania Państwowej Straży Pożarnej. Jeśli w niedalekiej przyszłości ma wejść nowy system SWD w Państwowej Straży Pożarnej i OSP mają być wyposażone w system e-Remiza, to dlaczego w ramach e-Remizy nie zrobić dodatkowej funkcji first respondera. Firma Abakus, która tworzy systemy SWD i e-Remiza, miała już przygotowaną aplikację first responderów dla Fundacji Posejdon, więc ma doświadczenie w tej materii.

Czyli mamy gotową taką aplikację i nie trzeba wyważać otwartych drzwi?

Ona była gotowa, ale jak się dowiedziałem od przedstawiciela producenta, ponieważ państwo polskie nie jest zainteresowane takim rozwiązaniem, to temat upadł. Aplikacji już nie ma, ale ludzie, którzy ją stworzyli, mają doświadczenie w tym temacie.

Ciekawe wydaje się także rozwiązanie, o którym Pan wspomniał, czyli aplikacja dostępna na telefonach prywatnych użytkowników, którzy jeśli znajdą się w stanie zagrożenia lub będąc świadkiem zdarzenia, mogą bezpośrednio powiadomić first respondera, co jeszcze bardziej skróciłoby czas i drogę powiadamiania. A może połączyć dwa systemy powiadamiania, aplikację i dyspozytora?

Takie jest moje zdanie, ponieważ 60, nawet do 80 procent zatrzymań krążenia ma miejsce w domach, wśród członków rodziny. Świadek zdarzenia, na przykład członek rodziny, może oprócz wezwania zespołu ratownictwa medycznego, za pomocą aplikacji powiadomić najbliższego ratownika wolontariusza, który przybędzie pierwszy na miejsce i podejmie zabiegi resuscytacyjne, a drugi pobiegnie do remizy lub w ramach dyżuru będzie miał u siebie defibrylator AED, który dostarczy do first respondera ratującego poszkodowanego.

Sieć first responderów musi być gęsta, a dyżurujący wolontariusze muszą się wymieniać, więc faktycznie najlepszą bazą tego rozwiązania są ochotnicze straże pożarne. Maksymalnie, jaki teren działania first respondera powinno się brać pod uwagę, by system był jak najbardziej skuteczny?

To zależy od założeń i ustaleń, jakie podejmiemy. Jeśli chodzi o gęstość sieci, to na przykład w Irlandii taki ratownik jest powiadamiany w promieniu 5 kilometrów. Natomiast w najnowszych wytycznych Europejska Rada Resuscytacji zaleca, żeby na kilometr kwadratowy było 10 takich ratowników. Wiadomo, że życie pisze własne scenariusze, niemniej warto podjąć działania, żeby stworzyć taką sieć first responderów i zwiększać jej gęstość. Takim ratownikiem może być strażak ochotnik mający uprawnienia do uczestniczenia w działaniach ratowniczo-gaśniczych, ale można też wdrożyć dodatkowy kurs pierwszej pomocy dla tych strażaków, którzy nie są ratownikami i nie biorą udziału w akcjach, ale też mogą tej pomocy udzielać.

Mówimy o udzielaniu pierwszej pomocy czy kwalifikowanej pierwszej pomocy, czyli KPP?

Może zostawmy KPP dla tych strażaków, którzy jeżdżą do akcji. Wystarczy rozbudowany kurs pierwszej pomocy, żeby taki first responder umiał dobrze uciskać klatkę piersiową, udrożnić drogi oddechowe, zatamować krwawienie, rozpoznać zawał czy świeży udar. Przecież to nie są trudne umiejętności, wystarczy tak naprawdę poćwiczyć. A takie szkolenie będzie tańsze niż z kwalifikowanej pierwszej pomocy.

Jeśli poszkodowany znajduje się w odległości, która wymaga użycia pojazdu, to czy samochód lub motocykl powiadomionego first respondera będącego w drodze do miejsca zdarzenia może stać się na ten czas pojazdem uprzywilejowanym? Jak to wygląda w państwach, gdzie działa ten system?

W Wielkiej Brytanii i Irlandii wolontariusz udający się do poszkodowanego swoim prywatnym samochodem ma na pojeździe oznaczenia magnetyczne „first responder” i przy zachowaniu zasad ruchu drogowego udaje się na miejsce zdarzenia. Natomiast w Niemczech mają służbowe samochody, które są pojazdami uprzywilejowanymi i odpowiednio wyposażonymi. W naszym przypadku można wprowadzić system mieszany. W każdej wiosce znajdują się strażacy ochotnicy – first responderzy, a w jednej remizie, w której są ratownicy udzielający kwalifikowanej pierwszej pomocy, byłby taki pojazd uprzywilejowany obsługujący całą gminę. To oczywiście propozycja i temat do dyskusji, ale warto go podjąć, bo to jest kwestia ratowania życia.

Jak widzę, Pan nie ma wątpliwości, że w Polsce konieczne jest wdrożenie Systemu First Responderów?

W Polsce ten system z pewnością się sprawdzi i jest bardzo potrzebny. Przeprowadzając badania, Europejska Rada Resuscytacji stwierdziła, że w Europie tylko 10 procent osób po pozaszpitalnym zatrzymaniu krążenia ma szansę na przeżycie, dlatego dąży do tego, by poprawić ten wskaźnik. Zachęca, żeby wprowadzać w krajach naszego kontynentu Europejski System First Responder.
W Polsce ma on wielkie szanse powodzenia, ponieważ w całym naszym kraju działają ochotnicze straże pożarne oraz inne organizacje ratownicze jak WOPR, GOPR, TOPR, ale i mniejsze lokalne stowarzyszenia. Jest wielu ludzi, którzy są chętni nieść pomoc. Są także funkcjonariusze służb mundurowych, wojsko, więc pewnie w każdej wiosce znajdzie się kilka osób, które chciałyby się przeszkolić i w czasie wolnym od pracy nieść pomoc jako first responderzy. Pamiętajmy, że zespoły ratownictwa medycznego nie są w stanie tak szybko dotrzeć na miejsce zdarzenia. Niestety ich czas dojazdu często przekracza 15 minut. Mają na to wpływ czas reakcji, odległość i stan dróg. Tymczasem szybka reakcja, defibrylacja wykonana w ciągu 5 minut od momentu zatrzymania krążenia zwiększa szanse na przeżycie nawet do 70 procent. Natomiast każda minuta zwłoki w defibrylacji zmniejsza szanse na przeżycie o 10 procent. Musimy pamiętać, że to nie tylko statystyki, za tymi liczbami kryje się śmierć i ludzki dramat.

Trzeba powiedzieć, że po prostu nie stać nas na to, żeby nie wprowadzić tego systemu. Szczególnie, że to jest tani system.

Tak. Umiera coraz więcej ludzi w wieku produkcyjnym, a to są skutki gospodarcze, jak by na to nie patrzeć. System First Responder jest tani, wypróbowany i skuteczny. Należy też pamiętać, że jeśli u osoby z zatrzymaniem krążenia zostanie szybko wdrożona resuscytacja krążeniowo-oddechowa, taka osoba wychodzi ze szpitala w dobrym stanie neurologicznym, co po użyciu defibrylatora bardzo często się zdarza, wówczas skraca się czas leczenia i rehabilitacji. Mniejsze są koszty leczenia, a taka osoba szybciej wraca do pracy, więc zmniejszają się koszty socjalne. To wszystko jest ze sobą powiązane. Myślę, że nasze państwo stać jest na wprowadzenie takiego systemu, tylko dzisiaj bardziej chodzi o wolę polityczną i o świadomość tego, jakie są skutki wprowadzenia Systemu First Responder przede wszystkim dla życia i zdrowia obywateli, ale i dla gospodarki naszego kraju.

Jak pamiętam, ma Pan własne przemyślenia dotyczące docieralności polskich służb ratowniczych do osób z zagrożeniem życia?

Staram się analizować różnego rodzaju zdarzenia i porównywać czas dotarcia zespołów ratownictwa medycznego do miejsc, w pobliżu których znajdują się defibrylatory. Na moim terenie operacyjnym jest miejscowość, w której znajduje się jednostka z krajowego systemu ratowniczo-gaśniczego posiadająca defibrylator. Czas dojazdu karetki z mojej podstacji pogotowia do tej miejscowości wynosi 15 minut. Natomiast ratownicy z tamtejszej OSP byliby przy osobie poszkodowanej w ciągu 5 minut. Znam ich, bo są to moi przyjaciele, i wiem, że są bardzo dobrze przygotowani do udzielenia kwalifikowanej pierwszej pomocy. A różnica 10 minut w przystąpieniu do resuscytacji to bardzo dużo.

Czy strażacy, o których Pan mówi, udzielają takiej pomocy?

Kilkakrotnie zdarzało się, że oni lub członkowie ich rodziny byli świadkami wypadku i wtedy od razu przystępowali do działania. Ostatnio żona strażaka widziała, jak chłopiec spadł z roweru i doznał złamania, oczywiście wezwała pogotowie, ale też powiadomiła strażaków, który przyjechali przed zespołem ratownictwa medycznego i udzielili pierwszej pomocy. Wyjechali sami bez dysponowania, tylko zgłosili wyjazd do stanowiska kierowania PSP. A nam zależy na tym, by strażacy ‒ first responderzy byli od razu powiadamiani o przypadkach zagrożenia, bo nie zawsze przecież są ich świadkami.

Wiem, że przeprowadza Pan szkolenia dla strażaków.

Tak, bardzo staram się jak najwięcej szkolić, uczestniczę też w zajęciach z kwalifikowanej pierwszej pomocy, które odbywają się w Komendzie Powiatowej PSP w Ostrowie Wielkopolskim. Bardzo mocno kładę nacisk na szkolenie strażaków w mojej OSP Wtórek. Jeśli inna jednostka jest zainteresowana, to jadę ze swoim sprzętem do takiej OSP i szkolę jej członków. Każdego roku przed pandemią brałem też udział w powiatowych manewrach ratownictwa medycznego jako instruktor.

Ile osób przeszkolonych z KPP jest w Pana jednostce?

Przeszkolonych jest 7 ratowników na 15 ludzi wyjeżdżających do działań, mamy też 4 ratowników medycznych oraz jedną położną. Nie ma w naszych szeregach wielu strażaków, ale staramy się, jest 5 kierowców, także dość fajnie nam ta działalność wychodzi. Niedawno kolejne dwie osoby przeszły szkolenie podstawowe strażaka ochotnika, w tym moja żona, która zaraziła się pożarnictwem i też już jeździ do zdarzeń. W naszej gminie Ostrów Wielkopolski funkcjonują 24 jednostki, w tym 3 w KSRG. Nasza OSP ma około 30 wyjazdów rocznie i na przestrzeni ostatnich 5 lat jesteśmy najaktywniejszą jednostką na terenie gminy wśród tych, które działają poza systemem.

Jak często udzielacie kwalifikowanej pierwszej pomocy?

Nie jesteśmy często dysponowani do takich przypadków, ale zdarzają się różne wypadki w naszej miejscowości. Niedawno było to dość poważne poparzenie po pożarze. Ale zdarzają się sytuacje, i to jest dosyć częste, że strażacy w cywilu udzielają pierwszej pomocy i sami mówią, że gdyby nie szkolenia, nie wiedzieliby, co robić. Tak więc są to umiejętności, które bardzo przydają się nie tylko podczas wyjazdów ratowniczych, ale w życiu codziennym. Większość czasu jesteśmy cywilami, a jednak strażakami ochotnikami, i naszym moralnym obowiązkiem jest czuwanie nad bezpieczeństwem innych.

Na jakim etapie są prace dotyczące wdrożenia Systemu First Responderów?

Pracujemy nad tym z prezesem Waldemarem Pawlakiem. Jesteśmy po rozmowach z ratownikami i kolegami reprezentującymi firmy, które mogą pomóc, między innymi z Grzegorzem Dokurno z AEDMAX. Wiem, że powstała już aplikacja, zajmuje się tym firma Polpharma, która prowadzi rozmowy z Ministerstwem Zdrowia. Może połączymy siły. Prezes Waldemar Pawlak mianował mnie liderem zespołu wdrożenia funkcji first respondera w OSP, stworzyłem też zespół strażaków ochotników, ratowników medycznych oraz członków mojej jednostki. Razem pracujemy nad rozmaitymi pomysłami, które pomogą we wdrożeniu i działaniu Systemu First Responderów w Polsce i przekazujemy swoje przemyślenia prezesowi Pawlakowi. Opierając się na wytycznych Europejskiej Rady Resuscytacji dotyczących systemów ratujących życie i rekomendujących wdrożenie Systemu First Responderów w krajach naszego kontynentu, analizach modeli działających w innych krajach, stworzyliśmy swoją charakterystykę strażaka first respondera OSP.

 

Marcin Fleischer jest z zawodu ratownikiem medycznym w Podstacji Pogotowia Ratunkowego w Raszkowie (pow. ostrowski, woj. wielkopolskie), instruktorem w zakresie kwalifikowanej pierwszej pomocy, prezesem, a wcześniej naczelnikiem OSP Wtórek im. Józefa Mikołajczyka (gm. Ostrów Wielkopolski, pow. ostrowski) oraz z ramienia Związku Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej liderem zespołu wdrożenia funkcji first respondera na gruncie OSP.

 

Europejska Rada Resuscytacji zachęca do wprowadzania w krajach naszego kontynentu Europejskiego Systemu First Responderów. W swoich najnowszych wytycznych zaleca, żeby na kilometr kwadratowy było 10 takich ratowników wolontariuszy. System ten jest tani, wypróbowany i skuteczny. W Polsce, dzięki gęstej sieci ochotniczych straży pożarnych i działaniu innych organizacji ratowniczych, ma wielkie szanse powodzenia.

Umiera coraz więcej ludzi w wieku produkcyjnym. Według badań Europejskiej Rady Resuscytacji tylko 10 procent osób po zatrzymaniu krążenia ma szansę na przeżycie. Szybka reakcja i defibrylacja wykonana w ciągu 5 minut od momentu zatrzymania krążenia zwiększają szanse na przeżycie nawet do 70 procent. Natomiast każda minuta zwłoki zmniejsza je o 10 procent.